Przedzierając się przez gąszcz sklepowych półek, z których wylewa się wszędobylski diabeł konsumpcjonizmu, bez zastanowienia wkładasz do koszyka kolejne produkty. Bo może się przydadzą. Będą na potem, na kiedyś, na później. Na bliżej nieokreślone “jutro”. Tylko kiedy ono nadejdzie? Nauczona własnymi niepowodzeniami, powiem Ci, czego nie warto kupować.
Buty za 570 zł vs. buty za 80 zł
Na butach nie warto oszczędzać. Kropka. Wyjątkiem mogą być japonki czy inne letnie klapki, które potraktujesz jedynie sezonowo, bo zapewne i tak szybko wylądują w otchłani niebytu, popularnie nazywanej koszem na śmieci. Nie napiszę jednak, że tanie buty to złe buty. A drogie buty to cud-miód i orzeszki. Zdarzyło mi się kupić w Stardivariusie wygodne i trwałe szpilki za 80 zł, które od kilku lat z powodzeniem eksploatuję na wszystkich weselach. Bez bólu nóg, bez ani jednej wizyty u szewca. A mam je dobre 4 lata.
Nie zawsze jednak jest tak kolorowo i opłacalnie. Całkiem niedawno skuszona – o zgrozo! – reklamą, kupiłam dwukolorowe szpilki z perłą na obcasie. Efekt? Spacer, który kosztował mnie ok. 70 zł. Po przejściu kilkuset metrów obcas po prostu się złamał, a zamiast pewnym krokiem dreptać na spotkanie, musiałam wzywać księcia w czterokołowym rydwanie.
I choć czasem bywam takim niezdarnym Kopciuszkiem, najczęściej wybieram buty dobrej jakości. Skórzane, zamszowe, z nubuku… Z dobrą, “oddychającą”, skórzaną wkładką. Ale uwaga – dobrej jakości, to nie znaczy, że mają kosztować 1000 zł. Wysoka cena wcale nie musi oznaczać wysokiej jakości. Przykład? Dwie pary butów, tego samego koloru. Jedne – z tworzywa, lakierowane z wyprzedaży za 50 zł, a drugie z lakierowanej skóry za 570. Te droższe w estetycznym, luksusowym pudełku. Każdy but zapakowany dodatkowo w oddzielny jedwabny woreczek. Tańsze – w zwykłym kartonowym opakowaniu. Po wyciągnięciu z szafy, obie pary mają dokładnie tę samą wadę – okropne, żółte przebarwienia, które eliminują buty z jakiegokolwiek dreptania. Nawet po bułki do sklepu.
Szewc na ratunek
Nie myśl jednak, że tak łatwo dałam za wygraną. Urzeczona informacją, że obok mnie swój zakład ma szewc-cudotwórca, napisałam do niego z prośbą o machnięcie różdżką. Bo przecież skórzane buty można zafarbować. Można, to prawda. Pojawia się jednak jedno “ale”. Jak już wspominałam, te boskie buty za 570 zł, były ze skóry lakierowanej. A jak się okazało, nie lakierowanej, tylko laminowanej. Jaka jest różnica? To dokładnie to samo, co z szafkami kuchennymi. Możesz mieć piękne meble na wysoki połysk pokryte trwałym lakierem lub kiepskim jakościowo laminatem. Różnica w cenie spora, tylko efekt różny. A czy stać Cię na wymienianie szafek co rok czy dwa? Podobnie jest z butami.
Tak czy siak, butów laminowanych nie da się zafarbować. A ja do kosza muszę wyrzucić szpilki zarówno za 50, jak i 570 zł. Oj boli. I portfel, i głowę. Ale mam nauczkę, na butach nie warto oszczędzać, ale trzeba być pewnym ich jakości. I co istotne – nigdy już nie wybiorę butów, które są lakierowane. Bo czy lakierowane czy laminowane – szybko mogą nadawać się do kosza. I nawet szewc Harry Potter, wypowiadający zaklęcie “Reparo” już ich nie reparo.
Białe ręczniki i wąskie karafki… Czyli czego nie warto kupować do domu
Instagram i Pinterest zasiał w naszych mózgach przekonanie, że nasze mieszkania powinny wyglądać jak z okładek najlepszych magazynów. Odurzone tym trendem, dążymy tak naprawdę do unifikacji, sprawiając, że nasze własne cztery kąty stają się kopią kopii. I jak kiedyś u wszystkich były jednakowe meblościanki, tak teraz mamy jednakowe szafy, dywany czy płytki łazienkowe.
Jednak nie wszystko, co ładnie wygląda na zdjęciach, sprawdza się też w rzeczywistości. W tym naszym realnym życiu, w którym zdarza się, że rzeczy są poplamione, a szafki podrapane przez radosnego czworonoga. I właśnie jedną z takich domowych “pierdółek” są białe ręczniki. Głównie kojarzone z hotelowym pokojem, jakiś czas temu dumnie wkroczyły do naszych domostw. Bo uwiedzione pinterestowymi zdjęciami pięknych kobiet w białych turbanach, też zapragnęłyśmy tak wyglądać. Poza tym biel wydaje się estetyczna i neutralna. Ale niestety bardzo szybko się brudzi. A wszystkie pozostałości z makijażu są na niej widoczne. Tak samo jak plamy z pasty do zębów, żeli pod prysznic i innych kosmetyków. Dlatego, jeśli chcesz mieć ręczniki w neutralnym kolorze, postaw na czerń lub szarość.
Czego jeszcze nie warto kupować? Wszystkich naczyń i pojemników, które trudno umyć. Za przykład weźmy niektóre karafki, które – choć urodziwe – nie są zbyt funkcjonalne. I choć lemoniada będzie w nich pięknie wyglądać, może się okazać, że to niesamowite wrażenie estetyczne było jednorazowe. Bo ani nie włożysz do środka ręki, ani gąbki. Owszem są specjalne szczotki, ale wiele z nich jest… za krótka. Lub po prostu niewystarczająco czyści szklaną powierzchnię. Zamiast więc wydawać na coś, co tylko będzie stać w szafie, lepiej postawić na klasyczny dzbanek. A może nawet zastanowić się, czy rzeczywiście czegoś takiego potrzebujesz.

Chemia domowa
Każdego miesiąca wydajemy spore sumy na wszystkie mleczka do czyszczenia, płyny do szyb, spraye do mebli i wiele, wiele innych. Zaopatrujemy mieszkania w coraz to nowsze wynalazki chemiczne i kosmetyczne, a potem denerwujemy się, że nie widzimy efektów. O tym, czego nie warto kupować do Twojego mieszkania, musisz zdecydować sama. Bo to kwestia bardzo indywidualna, ale dam Ci na początek kilka dobrych rad.
- Produkty do czyszczenia mebli – zrezygnowałam z nich 2 lata temu, a meble czyszczę po prostu płynem do szyb lub do naczyń. Efekt ten sam, a bez zbędnego plastiku i wydawania dodatkowych pieniędzy.
- Płyny do czyszczenia kabin prysznicowych – Twoją zmorą są smugi od mydła i żelu pod prysznic? Moją też były! Kupowałam różne środki, od tych żrących po naturalne. Efekt? Czasem niezły, ale każdego miesiąca musiałabym wydawać koło 20 zł na dobry środek. Teraz jeszcze lepszy efekt mam za nieco ponad złotówkę. A rozwiązaniem okazał się zwykły kwasek cytrynowy. Rozpuszczasz w wodzie, przecierasz szybę, a potem spłukujesz.
- Małe pojemności – zawsze staram się wybierać jak największe opakowania. Wychodzi o wiele taniej i nie trzeba tak często biegać do sklepu. A do wszystkich pojemników z dozownikami najczęściej kupuję uzupełniacze.
- Dyfuzory zapachowe – wg mnie wszystkie wtyczki z zapachami, pojemniki z patyczkami, a także kolorowe pachnące kulki powinny znaleźć się na jednym z pierwszych miejsc listy zatytułowanej “Czego nie warto kupować”. Przerobiłam je wszystkie. Zapach był duszący, sztuczny, a produkty mało wydajne. Teraz stawiam na mgiełki do pomieszczeń z olejkami eterycznymi, które znajdziecie np. w TK MAXX na półkach ze świecami. Delikatnie pachną, a jeden dozownik wystarczy na kilka ładnych miesięcy.
- Oddzielne proszki do prania – inny do białych ubrań, a innych do kolorowych. Ale zastanawiałaś się kiedyś, czy jest między nimi jakaś różnica? Proszki do białego prania mają jeden składnik, który odróżnia je od swoich “kolorowych” braci. Otóż jest w nich dodatek wybielacza, a to sprawia, że mogą one odbarwiać ubrania inne niż białe. Dlatego ja najczęściej kupuję proszek uniwersalny lub do prania kolorowego. A białe, bardziej zabrudzone ubrania, wcześniej odplamiam wybielaczem.
Czego nie warto kupować w supermarkecie?
Kupujemy za dużo. Ale – chyba – masz już tego świadomość. Potem wyrzucamy, nie wiemy, co z tym wszystkim zrobić. Po prostu marnotrawimy. Albo jemy “śmieci” wypełnione olejem palmowym, syropem glukozowo-fruktozowym i glutaminianem sodu. Być może nie zwracasz na to uwagi, ale ja od dłuższego czasu tak. Nie będę wchodzić tu jednak w szczegóły. Jeśli chcesz wiedzieć więcej na ten temat, wystarczy, że klikniesz w różowy przycisk.
Lubisz łakocie? Wyobraź sobie cudownie maślane ciasteczka, wypełnione ciągnącym się nadzieniem krówkowym. Poczuj zapach dzieciństwa, który wypełni cały dom i rozsiądź się wygodnie w fotelu. Włącz film i zajadaj się tymi kruchymi pysznościami. Masz już ten obraz, zapach i smak w swojej głowie? To teraz szybko wróć do rzeczywistości, podwiń rękawy i do… nie, nie do supermarketu. Do kuchni moja panno, do kuchni!
Nie żebym uważała, że miejsce kobiety jest w kuchni. Tak dla jasności. Ale lepiej, jak takie pyszności zrobisz sama! Dzięki temu nie będziesz mieć myśli pod tytułem – co tam kotku masz w środku. Bo skład tych słodkości będziesz mieć przed sobą, na talerzu. Niżej załączam mój instagramowy post z przepisem na maślane ciasteczka z nadzieniem krówkowym 😉
Na gotowe
Czego jeszcze nie warto kupować w sklepach? Przede wszystkim gotowych dań, takich jak: panierowane ryby i kurczaki, makarony w sosach, słoiki z klopsami, fasolką po bretońsku itp. Uważaj też na gotowe mieszanki przypraw i dokładnie czytaj ich skład. Podobnie z jogurtami – zwłaszcza tymi owocowymi. O wiele lepiej, jak takie rzeczy po prostu przyrządzisz sama w domu. Nie dość, że będzie zdrowsze, to również najprawdopodobniej – o wiele tańsze.
Aby pysznie gotować, nie potrzebujesz też 150 garnków i patelni. Spokojnie wystarczy Ci jeden duży garnek do zup i dań w sosach, średni garnek do makaronów, mały garnek do odgrzewania, większa patelnia i wok. Finito! Mało? Wcale nie – wystarczy, że z wszystkich naczyń będziesz korzystać wielofunkcyjnie. W woku na przykład możesz smażyć, dusić, gotować na parze, a nawet przyrządzić aromatyczną zupę.
Ale to, czego już na 100, a nawet 200% nie warto kupować, to przede wszystkim butelkowana woda. Były czasy, kiedy każdego miesiąca wydawałam na ten cel nawet 100 zł. W roku to nawet 1200 zł. Wystarczy trochę dołożyć i w tej cenie można mieć wczasy last minute. A woda jak woda. Taka sama jest w kranie. Wystarczy zaopatrzyć się w dzbanek filtrujący i gotowe. Do Twojej kieszeni trafiają całkiem niezłe oszczędności
Lista rzeczy, których nie warto kupować, mogłaby być jeszcze dłuższa. Ale na początek wystarczy. A Ty daj znać, czy udało Ci się pogrzebać diabła konsumpcjonizmu 😉