Nie za gruba i nie za chuda… taka w sam raz. Czyli w zasadzie jaka? Jak tak naprawdę “powinnaś” wyglądać, żeby wpisać się w ideał kobiety i kobiecości? Jedni powiedzą, że 170 cm wzrostu to minimum, inni stwierdzą, że nadal w cenie są wymiary 90-60-90. Kolejni za wzór podadzą Kim Kardashian, by za chwilę do głosu doszli zwolennicy urody Cary Delavingne. Bo odpowiedź jest prosta – nie ma jednego ideału kobiety. A może ideały w ogóle nie istnieją?
Ideał kobiety, czyli… Audrey czy Marilyn?
Rozważania na temat kobiecej sylwetki, a nawet szerzej – ideału ludzkiego ciała – trwają od zarania dziejów, wciąż podlegając ewolucji sposobu myślenia i stereotypów. W erze greckich gimnazjonów i kultu ciała ceniono smukłą i wysportowaną sylwetkę. Wystarczyło jednak dotrwać do czasów Rubensa, by zacząć zachwycać się falującymi krągłościami, bujnie otulającymi kobiecą talię. Aż w końcu, upraszczając, dotarliśmy do lat 50. i 60. XX wieku, w których to wygląd zyskał nowy wymiar. Wymiar wielkiego ekranu z sali kinowej, na którym mogliśmy podziwiać wykreowane przez studia filmowe gwiazdy “Złotej Ery Hollywood”.
Patrząc z dzisiejszej perspektywy, wydaje się, że trochę utknęliśmy w tamtych czasach, wciąż wpatrując się w aktorki, piosenkarki i szeroko rozumiane celebrytki. I nadal w dużej mierze robimy to bezkrytycznie, zachwycając się jedynie ich pięknem. A już wtedy ideał kobiety nie był jednoznaczny i jasno sprecyzowany. Zachwycano się Marilyn Monroe i Audrey Hepburn, a przecież każda z nich reprezentuje odmienny typ urody, inną sylwetkę i w końcu – styl. Czy jednak ślepe patrzenie na nasze idolki ma sens? Wiele z tego, co zobaczyliśmy na wielkim ekranie, nie tylko nie było prawdziwe, lecz także w dużej mierze okupione było bólem czy cierpieniem. Lub po prostu wynikało z ówczesnych realiów, a nie takich czy innych zabiegów pielęgnacyjnych i dietetycznych.

Czy ideał jest naprawdę taki idealny?
To, że Marilyn Monroe nie była naturalną blondynką, wie prawie każdy. Ale czy wiesz, że przeszła operację brody, nosa i piersi? Albo czy zdajesz sobie sprawę, że jej ponętny chód w filmach to zasługa spiłowania jednego obcasa? Kolejną sprawą jest kwestia wagi. Źródła nie są jednoznaczne, ale z masy książek, które przeczytałam na jej temat, jasno wynika, że rozmiar, który powinna nosić to 38 lub nawet 40. Tymczasem, wciskano ją w 34 i w 36, żeby uwydatnić biust, ścisnąć talię i podkreślić biodra. Z kolei wiele sukienek było zszywanych bezpośrednio na aktorce, żeby skupić uwagę na jej seksapilu. Bo to niestety właśnie on najbardziej się sprzedawał. Wystarczy spojrzeć na Marilyn w filmie “Skłóceni z życiem”, w którym jej wygląd jest zdecydowanie inny i to właśnie ta produkcja nie była uznawana przez wytwórnię za szczególnie udaną. Choć Marilyn miała na ten temat zupełnie inne zdanie.
Jeśli jesteś fanką Audrey Hepburn i wciąż szukasz sposobu na jej idealną sylwetkę, od razu Cię wyręczę – Twój trud jest mizerny i zupełnie niepotrzebny. Przestań czytać o dietach cud, przepisach Audrey itd. Bo to nie ma zupełnie żadnego sensu. Aktorka swoją sylwetkę “zawdzięczała” wojnie. Głód, jakiego doświadczyła doprowadził ją do wycieńczenia organizmu, co już do końca życia skutkowało zmniejszeniem żołądka i wstrętem do większych porcji, po których po prostu bardzo źle się czuła. Jeśli przyjrzysz się zdjęciom lub filmom, zauważysz, że mimo drobnej postury, sylwetka Audrey była w kształcie klepsydry. Wszystko dzięki Hubertowi Givenchy, który maskował zbytnią chudość ubraniami. Na przykład wszywał w płaszcze, sukienki i bluzki wyrównujące proporcje poduszki. Chyba już teraz jesteś przekonana, że czasem nie warto ufać temu, co widzisz.

Odkryj swój ideał
Podążanie za trendami prawie nigdy nie kończy się spektakularnym sukcesem. My kobiety, wciąż poszukując tego mitycznego ideału, przeszłyśmy długą drogę w transformacji swoich ciał. I tak przez jakiś moment nasze brwi miały kształt kopulastych, mocno zaokrąglonych łuków lub nie było ich wcale. Później zaczęłyśmy je dorysowywać, tworząc coraz grubsze linie. Tak doszłyśmy do kolejnego ekstremum – brwi tak grubych i ciemnych, że nawet ślepy zauważyłby je z kilkuset metrów.
Skoro mowa o oczach, trudno nie wspomnieć o rzęsach. Tak długich i zakręconych, że można by nimi wywołać tornado. Ale to nie koniec naszych ingerencji. Był czas wzdętych, napuchniętych ust, które pod wpływem kolejnych zastrzyków zaczęły wywijać się aż do nosa. Policzki? Koniecznie podkreślone. Przecież konturowanie to już podstawa. Biust uniesiony aż do obojczyków, a pośladki wypchane kilometr za nami. Aha, i jeszcze brzuch. Koniecznie płaski, twardy, z zarysowanymi mięśniami. I sylwetka przygotowana do bikini – raz, dwa i przysiad. Możesz więcej! Jestem z Tobą, ja też się męczę. Możesz więcej niż podpowiada Ci Twoje ciało. – Znasz te teksty? Ja też.
I nie mówię, że masz się objadać, postawić na brak makijażu i przestać ćwiczyć. Ale nie wymagaj od siebie tego, co jest niemożliwe i sztucznie wykreowane. Nie patrz na te opalone pod natryskiem czy w solarium ciała. Nie zachwycaj się doczepionymi włosami, wyfotoszopowaną cerą czy odessanymi z tłuszczu udami. Każda z nas jest inna i to jak wyglądamy, to tylko i wyłącznie nasza historia, która jest wypisana na naszych twarzach i ciałach.
I na koniec, nawiązując do tytułu. Wiesz co większość z nas uwielbia? Zupę pomidorową. To najbardziej uniwersalna potrawa, którą możesz każdemu zaserwować w ciemno. Na pewno będzie zadowolony. Ale czy to danie jest wyjątkowe, czy zapadnie komuś w pamięć? Czy można rozpłynąć się nad jego wielowymiarowością, szlachetnością czy kulinarnym wdziękiem? No nie. Zapamiętujemy to, co niepowtarzalne. Czasem nawet z drobnymi mankamentami. Ale prawdziwe, szczere i jedyne swoim rodzaju. Więc jeśli chcesz poznać swój ideał kobiety, spójrz w lustro – naturze najczęściej naprawdę warto zaufać.